sobota, 16 kwietnia 2016

Nie oceniaj książki po okładce - chwila dla mnie

“Kobiety muszą znaleźć czas na to, żeby skupić się na sobie i swojej duchowości bez poczucia winy, że są egoistkami.” Powiedziała Beyoncé w wywiadzie dla najnowszego ELLE
Mi ostatnio jakoś zabrakło tego czasu. W ciągłym biegu, stresie, urywając sen i jedząc coś między jednym obowiązkiem, a drugim. Jedząc to dużo powiedziane, nie miałam czasu nawet nic porządnego przygotować. Nie jestem robotem, ani telefonem, żeby ładowanie przez kilka godzin dało mi możliwość pracowania przez kolejne kilkanaście…
Ale nastały lepsze dni - czyli sobota i niedziela :) Relax time!
To, że książki są fajne, oficjalnie wiedziałam od dziecka, ale tak naprawdę szczerym uczuciem zaczęłam je darzyć kilka lat temu. Jako mała dziewczynka zakochałam się w serii książek o Ani z Zielonego Wzgórza, która była romantyczną, wrażliwą dziewczynką, żyjącą w swoim własnym świecie wyobraźni. Była moją ulubioną postacią fikcyjną i odnajdywałam w niej siebie. Wspólnie z mamą płakałyśmy jak bobry, czytając o śmierci Mateusza, przeżywałyśmy wszystkie problemy, niepowodzenia, chwile radości i jej relacje z innymi bohaterami, jak nasze własne. Teraz moje siostry poznają historie Ani i serce się raduje, gdy przeżywają to tak samo, jak ja wieki temu.
Następną miłością stały się książki Małgorzaty Musierowicz. Tak wiem, nikt z mojego pokolenia pewnie ich nie czytał, bo to nie te czasy, ale dla mnie są one ponadczasowe. Tak samo jak moja i mojej mamy pamięć o nich.











Drukowane męczyło mnie przez długi czas po tych seriach. Jakoś tak zapomniałam jak to jest. Nadeszła era smartfonów i internetu wszechobecnego . Teraz książki przeżywają swój renesans bo “to takie trendy” czytać coś, co jest na papierze.
Pierwszym rodzajem książek, po który sięgnęłam po tym średniowieczu mojego umysłu, były książki o zdrowym jedzeniu. Dzięki “Diecie bez pszenicy” zmieniłam nawyki żywieniowe.
“Zero” Marca Elsberga czytałam podczas wyjazdu do Szwajcarii. Czytałam … a nawet pochłaniałam. Wciągnęła mnie nie tylko tematyka, fabuła, ale również sposób, w jaki jest ona napisana. To mój ulubieniec ostatniego czasu.

“Jesteś cudem” Reginy Brett dostałam w prezencie i aż żal było mi jej nie przeczytać. Później sięgnęłam po “Żyj wystarczająco dobrze” wydaną przez Wysokie Obcasy. Jestem zaangażowana w akcję #Stopmodnejdepresji, więc kolejnym punktem na liście była “Twarze depresji” Anny Morawskiej.








Biografie są dla mnie źródłem inspiracji życiowych i ciekawostek. “My, dzieci z Dworca ZOO” Christiny F czytałam w gimnazjum, ucząc się niemieckiego. Wpadlam na pomysł przeczytania tej książki niebawem w oryginale. “Zdarza się” Jarka Szulskiego to wspaniała książka opowiadająca o życiu ucznia/nauczyciela w elitarnej warszawskiej szkole. No normalnie jakbym o sobie czytała. To,że po tacie odziedziczyłam miłość do zespołu “Queen”, pisałam już podczas wyjazdu do Szwajcarii, wiec  biografia nie wzięła się znikąd. Chociaż ją zostawię sobie na najbliższą podróż.




Ostatnio zaczęłam interesować się również książkami o tematyce anielskiej. “Anioł przy moim ramieniu” czy “Anioły w moim życiu” można tez nazwać biografiami, ale ja postanowiłam rozdzielić te książki,
Czas z książką umilam sobie zazwyczaj światłem świec zapachowych. Są moim odkryciem od roku i na każdych możliwych targach kupuję przynajmniej jedną jakiegoś interesującego małego przedsiębiorstwa prywatnego.

Zaraz majówka, wiec zdążę zgromadzić zapasy energii i zmobilizować się na krotki okres “byle do wakacji”. Tym razem udam się w podróż do Berlina. Już nie mogę się doczekać !



poniedziałek, 4 kwietnia 2016

"Żeby coś było piękne, to nie musi być ładne"

“Ważne jest wnętrze, nie zewnętrze…” Nie wiem, ile razy w życiu to słyszałam. Nigdy mnie to nie przekonywało, bo większość ludzi w moim otoczeniu
to wzrokowcy, którzy właśnie tym się kierują. Mimo, że wygląd nie jest moim priorytetem, to jest ważną częścią mojego życia. Codziennie prostuję włosy
i nakładam mocniejszy lub delikatmiejszy make up. Wyjście z domu bez użycia prostownicy czy podkładu, to jak wyjście bez bluzki! No normalnie nie
do pomyślenia! Wstyd i hańba!

Nie mam jeszcze ulubionego podkładu czy pudru, na razie testuję i wciąż szukam mojego ideału. Nie, nie chodzi o księcia z bajki, tylko krycie niedoskonałości na twarzy. Chyba póki co najbardziej przypadły mi do gustu kosmetyki INGLOTa.
“Mniejsza twarz, większy sukces” - najlepszy bronzer jaki miałam był z firmy KIKO. Pochodzi on z edycji limitowanej, lecz jak od czasu do czasu pojawi się w sklepie, to walczę o niego jak lwica. Cieniami do powiek można zmienić twarz nie do poznania - powiększyć, pomniejszyć oczy, przyciemnić, wydłużyć kontur, zagęścić linię rzęs… Moim ostatnim odkryciem jest paletka Wonderful Dreams z SEPHORY. Jej kolory idealnie nadają się zarówno do szkoły, jak i na spotkania, uroczystości czy imprezy. Moje ulubione kolory do codziennego makijażu to chantilly lace i soft cookie. Ich słodkie nazwy poprawiają mi humor każdego dnia, gdy wstaję do szkoły. Nienawidzę poniedziałków :)
Kolejnym czasoumilaczem każdego dnia w szkole są zapachy. Małpy poznają się po feromonach, a ludzie po perfumach. Jednak Darwin miał rację. Owoce, kwiaty, słodkie zapachy - bardzo dziewczęce, delikatne, miłe i słodkie. Podobają się mnie i moim rówieśnikom. Absolutnym faworytem są kokosowe perfumy z YVES ROCHER i mgiełka o MAGNOLIA & CLEMENTINE z Bath and Body Works.
Gdy jestem w szkole często zapominam o nawadnianiu organizmu. Wtedy moje usta pierzchną, szczególnie zimą. Na ratunek wtedy ruszają mi masło do ust NIVEA oraz balsam z SEPHORY. Słodka dziewczynka oprócz słodkiego zapachu mgiełki potrzebuje też słodki smak balsamów do ust EOS. Ja mam truskawkowe i owoce leśne - uwielbiam ich smak i zapach. Permanentnie smaruję nimi usta na lekcjach, a na wyjątkowo nudnych zlizuje słodycz i balsamuję od nowa.
Moje włosy naturalnie są bardzo kręcone. Żeby mieć rano więcej czasu na sen, myję je wieczorem. Rano wyglądam jak wkurzony Chopin, albo Albert Einstein któremu coś wybuchło. Wtedy bezwarunkowo potrzebuję mojej przyjaciółki - prostownicy. I tak codziennie. Kiedyś nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo je niszczę, teraz jest już za późno. Ratuję je na wszelkie sposoby: wyciągam je z wieży, walczę ze smokiem … A nie, znów ten książę z bajki. Dużym wsparciem dla moich włosów są odżywki firmy GARNIER (pomarańczowa i czerwona), maska na włosy ZIAJA oraz odżywka bez spłukiwania ORIFLAME.
Na zakończenie każdego intensywnego dnia, po kąpieli i reanimacji włosia, używam kremu z zimowej edycji “Let it snow” SEPHORY oraz masła kokosowego do wyjątkowo suchych części mojego ciała firmy STENDERS. Kolejny słodki kosmetyk, który uwielbiam, to krem do rąk o zapachu mango z SEPHORY. Ostatnio, kupując miseczki w ZARA HOME i stojąc w kolejce wypróbowałam krem do rąk stojący przy kasach. Gdy wróciłam do domu cały czas czułam na sobie jego wspaniały zapach i idealną konsystencję. Następnego dnia nie mogłam go nie kupić. Wróciłam, kupiłam i zakochałam się do teraz.

To nie kosmetyki czynią nas wyjątkowymi, ale uczucia, kojarzące się z nimi, z ich zakupem. Ważne jest to, jak się czujemy mając na je sobie. Często to one budują nasza pewność siebie.

niedziela, 3 kwietnia 2016

Czas ucieka, plaża czeka

Sezon świąteczny zakończony. Wszyscy sernikowi skrytożercy wyczyścili
już blachę po cieście. Eh niby ukradkiem, a jednak je widać - u każdego mniej więcej w tym samym miejscu, tak miedzy żebrami a biodrami.
A plany na majówkę już są, wakacyjne cele wymyślone i co?
Same ćwiczenia niezbyt wiele dadzą, odpowiednia dieta to klucz
do wyników.

Jack Canfield i Mark Victor Hansen uważają, że człowiek ma w życiu
albo wymówki, albo wyniki.

Ja z wymówkami już skończyłam. Do wakacji mam zamiar wyglądać tak, żebym nie leżała już pod kocem na plaży, tylko na kocu - opalając się, w stroju kąpielowym.

Soki, kocham soki. Ogólnie są teraz bardzo modne, tak samo jak detoxwater,kropla rosy liść sałaty, czy nasiona bazylii. Najfajniejsze jest to, że mogę sama go zrobić ze świeżo-kupionych składników, wtedy ich działanie jest jeszcze lepsze. Z miłości do własnego układu trawiennego!
Na pierwszy ogień, a raczej ostrze miksera poszły truskawki. Powstał z nich domowy sorbet, lecz żeby miał jeszcze więcej właściwości zdrowotnych - dodałam ziarna chia. I stał się prawie puddingiem.

Soczek (dżus, mus, albo jak mówi moja babcia: “nius”) zrobiłam z kawałka ananasa, 1 mango, 1 pomarańczy,
1 banana i szklanki mleka ryżowego. Piękny kubeczek z DUKA zawsze umila mi czas
z sokiem, sączonym na balkonie,
w towarzystwie kwiatów i sadzonek. Dodatkowo twarz topi się w popołudniowych promieniach słońca,
a ja czuję, że to jest chwila dla mnie
i nikt ani nic nie może mi w niej przeszkadzać. No, chyba, że moje dwie urocze młodsze siostrzyczki, których wyobraźnia nie pozwala siedzieć ani przez chwile w spokoju. Ale aktywność moich sióstr ma też dobrą stronę. Mimo młodego wieku
(5 i 7 lat) potrafią dać mi pozytywną dawkę energii przynosząc mi do łóżka samodzielnie zrobiony świeży sok.

Dzień zakończyłam moją ulubioną sałatką, wypatrzoną
w restauracji i przeniesioną do własnej kuchni. Na talerzu znalazła się rucola, pieczarki, papryka, pomidor, kilka plastrów grillowanego sera koziego i prażone ziarna słonecznika. Nic w naszej kuchni nie może obejść się bez czosnku - dla zdrowotności - więc również został sprasowany do naszej sałatki. Uwieńczyłyśmy ją oliwą
z oliwek, przyprawami (kwestia gustu) i wzorkiem z “Aceto Balsamico di Modena IGP” (mój ulubiony, choć moja mama za nim nie przepada).

Na dzisiejszy dzień dostarczyłam sobie trochę energii. Bez glutenu, bez laktozy - że niby “fit”. Na śniadanko własnoręcznie przygotowana granola, Musli Kolumba, rodzynki, a to wszystko z mlekiem migdałowym. Kiedyś piłam bardzo dużo kawy, lecz z tym też już koniec! Nie tylko sokami zaczynam dzień, zielona herbata doskonale pobudza trawienie. Nie lubię pić wrzątku, zwłaszcza, gdy robi się coraz cieplej, dlatego herbatkę zalewam sobie wieczorem, więc gdy rano wstaję ma ona idealną temperaturę.

Z takim zestawem (musli, soki, sałatki) mam nadzieje, że uda mi się zrealizować cel do wakacji i że na plaży nikt nie pomyli mnie z wielorybem
i nie zadzwoni po GREENPEACE.







sobota, 2 kwietnia 2016

Jak w zegarku, czyli szwajcarska czekolada


Od dziecka uwielbiam podróżować, razem z rodzicami zwiedziłam wiele krajów. Żadne przerwy w nauce nie obejdą się bez bliższej czy dalszej wycieczki. Od kilku lat uczę się w szkołach dwujęzycznych - po polsku i po niemiecku, więc język był głównym kryterium wyboru tegorocznego celu podróży. Szwajcaria - Jeden z najbogatszych i najdroższych krajów Europy. Tatuś i jego prawie-dorosła córeczka, razem, na tydzień.
Żeby zaoszczędzić trochę franków na zakwaterowanie - nocleg mieliśmy u znajomych. Wylądowaliśmy na lotnisku u Zurychu, ale prosto z niego zostaliśmy przewiezieni to Telfs - miasteczka, niedaleko Innsbrucka, w regionie Tyrol w zachodniej Austrii. Był luty, późna godzina, a my byliśmy męczeni podróżą, więc położyliśmy się spać. Następnego dnia była piękna pogoda i czyste niebo, a naszym oczom ukazały się imponujące góry. W ramach rekreacji wybrałam się z tatą na trasę... Taka rekreacja, że przez przypadek zgubiliśmy właściwą ścieżkę i bez przygotowania ani sprzętu wspięliśmy się na 1200 m n.p.m. Po powrocie do mieszkania, pojechaliśmy zwiedzić najbliższe duże miasto, stolicę kraju związkowego - Innsbruck. Malownicze miasto otoczone pięknie ośnieżonymi, wyłaniającymi się z każdej strony szczytami Alp. Jest to w dużym stopniu miasteczko studenckie, którego życie tętni nad brzegami rzeki Inn, ale Starówka jest połączeniem architektury wielu stylów, a na każdym kroku można poszerzyć wiedzę z zakresu historii.
Po wspaniałym weekendzie w kraju ekologów i wszechobecnego porządku - powróciliśmy do sedna naszej wyprawy - Zurychu. Mieszkaliśmy w “sypialni” miasta, wiec dotarcie do centrum piechotą trochę nam zajęło. Wybraliśmy drogę szlakiem górskim. Z daleka odcinek ten wyglądał na kilka minut spacerku, lecz w rzeczywistości było to kilka godzin. A nasze nogi cały czas były obolałe po spacerku na Strassberg. Dotarliśmy do punktu widokowego, a z niego już dojechaliśmy do centrum kolejką. Najważniejsze przed nami, to, po co przyjechaliśmy - stolica kantonu i najpopularniejsze miasto Szwajcarii. W punkcie informacji turystycznej dostaliśmy mapę i wyznaczyliśmy konkretną trasę zwiedzania najważniejszych zabytków, jak dworzec, kościół Św. Piotra, Grossmünster, opera, ratusz, uniwersytet. Największą atrakcją był obiad i kawa nad brzegiem jeziora zuryskiego z malowniczym widokiem gór stykających się z taflą wody i oświetlanym popołudniowym słońcem. To nie był koniec. Mieliśmy jeszcze trochę czasu do umówionej kolacji w domu z serowym fondue ze szwajcarskich wyrobów, więc spontanicznie wsiedliśmy w pociąg i pojechaliśmy do Rapperswil. Jest to małe opustoszałe miasteczko niedaleko Zurychu ze wspaniałą zabytkową architekturą pochodzącą z XIII wieku, a na zamku - znajduje się Muzeum Narodowe Polskie, założone w 1870 roku w celu zabezpieczenia polskich zabytków i propagowania polskich spraw. W najwyższej komnacie w najwyższej wieży - żartowałam:-) - muzeum jest bardzo łatwe do znalezienia, tuż przy wejściu do zamku. Niestety było już zamknięte, a my musieliśmy wracać na kolację.
W następnych dniach nie mieliśmy już tyle siły, co na początku, wiec plan dnia był mniej napięty. Wybraliśmy się na uroczy spacer uliczkami Zurychu, zwieńczający zwiedzanie tego miasta. Odkryliśmy, ze mieszkał tu Józef Piłsudski, Włodzimierz Lenin oraz studiował Albert Einstein. Gdy zakwasy z austriackich gór trochę minęły, wybraliśmy się na szwajcarski szlak. Ostatni dzień w Szwajcarii poświęciliśmy na wyjazd do Lozanny. To już francuskojęzyczna cześć kraju, wiec dogadanie się nie było już takie proste. Nawet architektonicznie przypomina małe miasteczko we Francji. Tradycji rodzinnej musiało stać się zadość, wiec oprócz zwiedzania pięknej katedry, znajdującej się na wzgórzu, jednej z najstarszych w Europie, należało wejść na wieżę i dach. Po zwiedzaniu mieliśmy sporo czasu do pociągu powrotnego, więc spontanicznie wybraliśmy się jeszcze na wycieczkę do Montreux - cichego azylu zespołu rockowego Queen (którego z tatą jesteśmy fanami) oraz miejsca ostatnich dni i śmierci ich wokalisty - Freddiego Mercurego. 
Tym miłym akcentem zakończyliśmy tydzień taty z dorastającą córką, pełnego miłości, rozmów, zdobywania wiedzy i wspólnego spędzania czasu (do późnej nocy oglądaliśmy razem “Breaking Bad”).
Ciekawostki
  • w Austrii i Szwajcarii sąsiedzi donoszą na siebie nawzajem, gdy ci nie segregują śmieci i są od nich egzekwowane kary finansowe
  • W obu krajach jest tak czysta woda, że nie kupuje się butelkowanych, lecz pije się prosto z kranu, ponieważ jest zdrowsza i lepsza 
  • W Szwajcarii za zbyt szybką jazdę samochodem delikwent kierowany jest na badania psychiatryczne (czy wszystko z nim w porządku), jeśli jest zdrowy trafia przed sąd
  • Jeśli w azjatyckiej restauracji w Innsbrucku jest napisane “jedz ile chcesz”, to nie jedz - oni nie są przyzwyczajeni do Polaków, którzy będą siedzieli i cały czas jedli (chyba więcej nie zostaną wpuszczeni)